niedziela, 1 lipca 2012

Liza Marklund - Zamachowiec * * * * * *

Po czym poznajecie, że książka jest wyjątkowo dobra? Ja sama zastanawiałam się nad tym już wielokrotnie, bo choć wiadomo, że jest to odczucie czysto subiektywne, moją głowę zaprzątało pytanie, co konkretnie pozwala mi kończyć powieść z miłym uczuciem satysfakcji. Wnioski? Bywa, że czytam książkę, często z powodu nawarstwienia innych obowiązków rozciąga się to w czasie do kilku dni, i w pewnym momencie zaczynam wracać do niej, już nie jak do przedmiotu, nawet nie jak do źródła przyjemnie spędzanego czasu - ale jak do osoby. Podświadomie zaczynam utożsamiać głównego bohatera książki z samą książką i nie myślę już "Zamachowiec" ale Annika Bengtzon :) "Rany, muszę znaleźć choćby chwilę i dowiedzieć się jaki był kolejny krok Anniki!". Znacie to uczucie? To samo towarzyszyło mi podczas siedmiu tomów Harry'ego Pottera, czy podczas czytania "Opowieści z Narnii" w dzieciństwie. I gdy się nad tym zastanawiam - myślę, że to jedno z najcudowniejszych znanych mi uczuć, gdy książka, autor, narrator mówią do mnie jak druga osoba, angażują mnie i układają się w realny fragment mojej rzeczywistości. Nie mogłam oszczędzić sobie tego wstępu, przechodząc do napisania o "Zamachowcu". Kiedy przeczytałam, że Liza Marklund zrewolucjonizowała szwedzką powieść policyjną - nie dowierzałam. Co gorsza, w momencie gdy dowiedziałam się że debiutowała w latach 90. ubiegłego wieku, myślałam: "Jak to możliwe, że nigdy wcześniej o niej nie słyszałam?!". Być może świadczy to o mojej, wciąż rozległej, czytelniczej niekompetencji (tyle jest jeszcze rzeczy do przeczytania!!!), jednak naprawdę warto było - dla tych kilku dni spędzonych z Anniką, próbując dowiedzieć się, kto stoi za zamachem na Stadion Olimpijski w Sztokholmie. Taka też jest  kanwa kryminału - choć zdecydowanie nie jest to kryminał w klasycznym tego słowa znaczeniu. Równie istotne jak pojmanie zamachowca, jest tutaj prywatne życie bohaterów (momentami pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawet bardziej angażujące czytelnika). Annika Bengtzon roztacza swój urok i mnie urzekła doszczętnie - szalenie bystra, inteligentna, zapalona dziennikarka, która uwielbia swoją pracę, ale jednocześnie kobieta tak wspaniale nieidealna, czasem dająca się ponieść emocjom, egoistyczna, czy bywająca zwyczajnie, ludzko słaba. Istotnym wątkiem pozostaje łączenie przez nią roli żony i matki oraz prasowej dziennikarki - zdecydowanie nie jest to więc neurotyczny inspektor cierpiący na bezsenność, ale kobieta z krwi i kości. Co więcej, cała akcja powieści toczy się zupełnie bez relacji ze strony policji, która byłaby serwowana czytelnikowi. Wszystkie wydarzenia śledzimy oczami dziennikarzy, pracujących w jednej ze szwedzkich gazet i niestrudzenie zbierających nowe informacje do kolejnego wydania. 
Już nie mogę się doczekać, kiedy na dobre dobiorę się do kolejnej powieści Marklund, która czeka na mnie od kilku dni - a mianowicie "Studio Sex". Polecam po stokroć! Nie można nie polubić Anniki B. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz